Ariana | Blogger | X X

wtorek, 9 października 2018

Rozdział I








Samolot powoli zniżał się do lądowania. Victoria z tego podekscytowania nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Ciągle zawracała głowę stewardessom męczącymi pytaniami. „Kiedy wylądujemy? Mogłabym dostać coś do picia? Zna pani uczelnię? Była tam pani? Słyszała pani tę piosenkę? Nie tę, tę w radiu. Nie? Szkoda!" Chodziła po kabinie, przysiadała się do innych, podobnie jej zdenerwowanych. Zagadywała, choć częściej spotykało ją raczej zniechęcenie towarzyszy. Machnęła jednak na to ręka. W myślach bowiem odliczała już kolejne sekundy dzielące od szczęścia studenckiego.
Głos z głośników oznajmił, że należy zapiąć pasy. Wróciwszy na miejsce, Victoria mocno ściskała kciuki. Panie Boże, spraw, aby ten rok, i w ogóle następne lata w TNT University były niezapomniane!".
Gdy zauważyła zbliżające się coraz szybciej pasy, czuła podchodzący do gardła żołądek. A gdy podwozie gładko przesunęło się po drodze, żałowała, że nie zabrała ze sobą jakiejś torby. Przełknęła jednak ślinę i bez słowa wyciągnęła walizkę. Zapał nieco przygasł, gdy tylko pomyślała o czekającym na nią przyjacielu. W niepamięć puściła ostatni telefon Maxa, tłumacząc go jedynie troską o jej przyszłość. Ale mimo wszystko...
Przepchnęła się jakoś przez tłum i przeszła prosto do wyjścia. Na schodkach uważała, by nie stracić równowagi. Będąc już całkowicie uwolnioną od ciągnących zewsząd ludzi, stając gdzieś w kącie, uniosła głowę. Wstrzymała oddech.
Lotnisko, choć dość niewielkich rozmiarów, prezentowało się bardzo okazale. Przeszklony dach przepuszczał wiele światła, a w niektórych szybkach mienił się niebiesko-srebnymi kryształkami. Victoria nie mogła z dołu rozpoznać, czy rzeczywiście były to kamienie szlachetne, czy jednak zwyczajny brokat bądź hartowanie, ale dawało niesamowity efekt. Białe ściany również błyszczały w słońcu, a posadzka wyłożona z grafitu dodawała miejscu jeszcze więcej klasy. Szum wody utwierdzał ją w przekonaniu o drobnej przesadzie. Fontanna?", pomyślała. O matulu. Z kasą nie mają co robić?". Przygryzła wargę. Skoro mają takie lotnisko, to aż strach pomyśleć, jak wygląda akademik!".
Gdy w oddali dostrzegła burzę ciemnych włosów, zamarła.
— Max!
Ciągnąc za sobą walizkę, pobiegła w jego stronę. Nie przejmowała się gapiami, ani tym, jak niezgrabnie musiała wyglądać.
— Max! Max!
Rozłożył szeroko ramiona, by po chwili zamknąć Victorię w mocnym uścisku.
— Vic...
Uśmiechała się ze łzami w oczach. Myśl, że Maxwell powrócił do jej życia, dodawała coraz więcej sił i nadziei.
Max próbował zakręcić Victorią wkoło siebie, z mizernym skutkiem. Chcąc złapać równowagę, wypuścił dziewczynę i przystanął przy ścianie. Odetchnął ciężko i podparł się na kolanach.
— Jezu, ile ty ważysz?!
Udając urażoną, skrzyżowała ręce oraz wydęła usta.
— No wiesz co? Kochanego ciała...
— Czasami trochę za wiele. Wiem, wiem. Już to słyszałem!
Czekała, aż Maxwell wyprostuje się, po czym posłała mu lekkiego kuksańca.
Zaniósł się śmiechem, a ona mu zawtórowała. Och, jak dobrze znowu być razem! Tyle razem przeszli! Wspólne obiady, kąpiele, nocowania. Gdy musiał wyjechać do TNT University, Victoria omal nie pogrążyła się w mroku dni codziennych. Ale postawiła sobie jasny cel: będzie najlepsza w całej szkole. A co tam, najlepsza w Szwecji! Cały wolny czas poświęcała na naukę, zajęcia dodatkowe, korepetycje, olimpiady. Gdy zakończyła szkołę ze średnią równą 5,85, pękała z dumy. Bo oto otworzyły się dla niej wrota wymarzonej uczelni. W której zresztą znajdował się on.
Dawne centrum wszechświata Victorii. Bohater z dziecięcych lat. Wierny kompan, rycerz, książę, brzydka żaba, wilk, Baloo, starszy brat.
Przyjaciel. Maxwell.
Podeszła bliżej i delikatnie go objęła. Przymknęła oczy.
Czuła zapach brzoskwiń. Jak zwykle. Zawsze miał na ich punkcie prawdziwego świra.
Odwzajemnił uścisk.
— Cześć... — szepnął.
— Cześć...
Trwali tak dłuższą chwilę. Chwilę, w czasie której pod powiekami przemknęły jej sceny z dawnych lat.
Cudownych lat!
Coś usłyszała. Jakiś zgrzyt. Kroki. Prychnięcie.
— No, no.
Kto mógł im przerwać? Przecież to ich czas!
Czuła, jak Maxwell powoli ustępuje. Dłonie, które jeszcze przed sekundą głaskały po plecach, zniknęły. Victoria, pełna irytacji, ale także ciekawości, odwróciła się.
Przed nią stała... dziewczyna. Niezbyt ładna, ale też niebrzydka. Miała krótkie, nastroszone czarne włosy z fioletowymi pasemkami. Małe, szare oczy otoczone były grubą warstwą ciemnej kredki. Nie mogła powstrzymać się przed rzuceniem oka na strój. Czerwona, flanelowa koszula w kratkę i - co było nieco zadziwiające - jasne, wręcz białe szorty. Vicky zerknęła również na ręce nieznajomej, w których trzymała dwa styropianowe kubki. Poobgryzane i pomalowane - a jakże! - na czarny kolor paznokcie, a także mnóstwo pierścionków, z którego największy przybrał kształt czaszki wysadzanej jakimiś kamieniami.
Ciekawa postać!
Przy niej Victoria poczuła się wyjątkowo nudna w tym swoim szarym t-shircie i równie mdłych spodniach.
— O, Jo!
Vicky zerknęła na przyjaciela. Jo? A kto to taki? Czemu nic o niej nie mówił?
— Widzę, że dobrze wam razem. To ja się zmyję.
Victoria nie przyzwyczaiła się jeszcze do angielskiego. Wiedziała, że to język wymagany na TNT Univeristy, ponieważ zamieszkiwały tu osoby z niemal całego świata, ale nie potrafiła przyznać sama przed sobą, iż ma jeszcze spore problemy z opanowaniem go do perfekcji. Był to też jedyny przedmiot na świadectwie z wypisaną oceną dobrą" a nie celującą" czy bardzo dobrą". Mimo to potrafiła zauważyć, jak Jo przeciąga niektóre sylaby.
— Nie no, coś ty! Chodź, przedstawię ci kogoś!
Max przyciągnął Victorię nieco bliżej i wskazał ją ręką.
— To Victoria. Właśnie na nią czekaliśmy. Opowiadałem ci o niej. — Ostatnie zdanie wyraźnie zaakcentował, jakby przypominając, że nie ma o co się martwić.
— Aha. — Jo krzywo zerknęła na stojącą u boku mężczyzny Victorię.
— Victoria, to jest Johanna. Chodzi ze mną na kilka zajęć. — Z wyrzutem spojrzał na Johannę. — Zazwyczaj jest miła. Trochę dziwna, ale miła.
Victoria uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w stronę nowo poznanej dziewczyny.
— Nice to meet you!
Johanna nonszalancko uniosła brew.
— Mów mi Jo. Nie Johanna. Jo. — Z wyrzutem spojrzała na Maxa.
— O... okay.
— Jo jest z Teksasu. — Dodał Max, aby wyjaśnić, skąd wziął się lekko zaciągany akcent dziewczyny.
Jo wcisnęła jeden z kubków Maxowi i sama przyłożyła wymalowane na bordowo wargi do swojego. Głośno pociągnęła.
— Max, od kiedy kumplujesz się z kimś... takim? — zapytała Victoria, tym razem w ojczystym języku.
— Jo jest naprawdę spoko. Polubicie się.
Skrzywiła się. Max ze śmiechem poczochrał jej włosy. Jo spochmurniała.
— Jezu, czy wy naprawdę musicie gadać tym swoim językiem szatana? Weźta po ludzku! — Jo najwyraźniej nie zwróciła uwagi na swoją wymowę, którą na co dzień raczej kontrolowała. Tym bardziej zdziwił ją widok tej dwójki, roześmianej i wskazującej ją palcami.
— Serio? Weźta? — Victoria chwyciła swoją walizkę. Przyjaźnie zerknęła na Johannę, dziewczynę z Teksasu, która pomimo makijażu, czarnych włosów i wyuczonego charakteru, nie potrafiła ukryć rodzinnych korzeni.
— You know what? — Przystanęła. Victoria pragnęła całą sobą pokazać, że Jo, jako przyjaciółka Maxa, jest równie ważna dla niej. Uśmiechnęła się niezwykle szeroko, ukazując rząd białych zębów. — I think we will be friends!
Jo uniosła kącik ust.
— Yeah. — Po dłuższej chwili dodała. — Maybe.
Wkrótce cała trójka opuściła lotnisko. Victoria udawała, że nie zauważyła, jak Jo nieco zmniejszyła dzielące je dystans.



— Oh! Woah!
Victoria nie mogła w to uwierzyć. Nie mogło istnieć nic równie wspaniałego!
To... niemożliwe!
Podekscytowana, zaczęła skakać w miejscu, nie zwracając uwagi na obserwujących ją ludzi.
— O. Mój. Boże. O, słodki Jezu! Kochana Maryjo! — Niecierpliwie podbiegła do Maxa i dodała na jednym wydechu — dlaczegonicminiewspominałeśżetujesttakcudownie?!
— Vicky, spokojnie! — Wyraźnie bawiło go zachowanie przyjaciółki. — To dopiero dziedziniec!
Victoria złapała się za głowę. Tylko... dziedziniec?!
Patrzyła na rysujące się w oddali góry. Na lasy rosnące u ich podnóża. Na wielki mur, z gargulcami, który chronił studentów od świata zewnętrznego. Na marmurowe fontanny naprzeciw niej, na drogę wyłożoną kaflami w kolorze kawy z mlekiem. I na krzewy róż, na jabłonie, grusze i śliwy rosnące po obu jej stronach. Altany i niewielki, kamienny wodospad.
— Oh!
Zapiszczała. Natychmiast podbiegła do jednego z krzewów i wsadziła weń niemal całą głowę. Na szczęście róże nie miały kolców.
Wciągnęła głęboko zapach kwiatów. Miała wrażenie, że pachną lepiej, niż jakikolwiek bukiet, który wcześniej wąchała.
— Ej, ona tak zawsze? — Zapytała Jo, poważnie wątpiąc w zdrowy umysł Victorii.
— Oj, tak. — Odpowiedział. Z czułością rozpamiętywał pełną energii Victorię. Victorię, dla której każda nowa rzecz była kolejnym małym cudem. Frytki z ketchupem! Tost z nutellą! Kasztany!
Uśmiechnął się.
— Zawsze.
Gdy skończyła z różami, podeszła do czekających na nią Maxa i Jo.
— Dobra, już jestem. — zaczęła po angielsku.
— Świetnie. — mruknęła Jo. Wyprzedziła ich i podążyła w stronę wejścia, które chowało się gdzieś po drugiej stronie.
Max chwycił Victorię za ramię i podał jej walizkę.
— Chodź, opowiem ci trochę o Uniwersytecie.
Entuzjastycznie przytaknęła. Powoli szli naprzód. Sami rozmawiali po szwedzku, dopiero przy Jo używali angielskiego. Tak było najwygodniej.
Stojąc tuż obok Maxa, nie mogła nie zauważyć, jak bardzo się zmienił w ciągu ostatnich miesięcy. Szczęka mocniej się zarysowała. Zwykle rozczochrane, czarne włosy były jakby mniej rozczapierzone. Niebieskie oczy schowane za kwadratowymi okularami — tu akurat bez zmian.
Pogładziła palcami koszulę Maxa. Wstrzymała oddech.
— Max! Ty masz mięśnie!
Zaśmiał się.
— Każdy je ma.
— Ale ty nie! To znaczy... — zmieszała się. Jak każdy, Max też miał kompleksy. Od zawsze troszczył się o swoją masę. Pomimo wielu ćwiczeń, diet i odżywek, dalej wyglądał jak szczupak. Poczuła, jak rumieniec oblał twarz.
— Przepraszam...
Wzruszył ramionami.
— Spoko. Zdarza się. — Wbił palec w brzuch Victorii. — Victorio, ty masz dodatkowe centymetry w pasie!
Miała ochotę krzyczeć, drapać i kopać. Od czasu, gdy wyjechał do TNT University, kompletnie nic ze sobą nie robiła. A do wagi bała się nawet podejść.
— Haha. Ha. Ha. — Odpowiedziała sztywno.
— Jesteśmy kwita.
— Na to wygląda.
Jednak w duchu obiecała sobie, że coś z tym zrobi. Jeszcze się zdziwią!
Podążali dróżką prowadzącą do wejścia do placu studenckiego. Max ze szczegółami wdrażał Victorię w nowe życie w TNT University. Plac studencki był, jak nazwa wskazuje, ogromnym terenem, gdzie znajdowała się akademia, a także osobne bloki mieszkalne. Każdy blok miał podporządkowany jeden rocznik. Blok nr 1, rocznik pierwszy. I tak dalej. W pojedynczym budynku, prócz pokoi jedno i dwuosobowych, znajdowały się pokój gier, biblioteka, sale badawcze, informatyczne, oddzielony segment na siłownię i baseny ( jeden mniejszy, drugi większy ) a także kawiarnia i stołówka. Dość słabo wyposażone, jeżeli chodzi o jedzenie", mówił. Dlatego TNT College niedawno wybudowało... małe centrum handlowe. Zaledwie kilometr od samej akademii. Ta zresztą, jako klejnot całego ośrodka, mieściła się w środku placu studenckiego. Po jej prawej i lewej stronie, w pewnym oddaleniu, stały bloki, a naprzeciw - Wielki Dziedziniec. Bo ten, przez który przechodziła Victoria, był jedynie... przedsionkiem. Gdy zobaczysz tamten..." powtarzał. A ona jedynie słuchała i kiwała głową. Och, co będzie, gdy zobaczy tamten!
No, jest jeszcze tor..." urwał. Zerknęła na trzymającą ją dłoń Maxa. Była kurczowo zaciśnięta, żyły stały się dużo bardziej widoczne. Victoria nie mogła wytrzymać napięcia.
— Jaki tor?
Zamrugał kilkakrotnie. Wyglądał, jakby kompletnie się wyłączył.
— A, tor przeszkód. Musimy go przechodzić.
Uniosła brwi.
— Serio? Wszyscy? — Nie potrafiła ukryć zniechęcenia. Nie dogadywała się ze sportem. Z trudem wyciągnęła piątkę z wychowania fizycznego, nadrabiając praktykę referatami. — Ale czemu?
Wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Może w razie ataków?
Czuła, że nie jest z nią do końca szczery. Albo dokładnie wiedział, o co chodzi, albo przynajmniej się domyślał.
— Ataków? Przecież TNT University ma wtyki na całym świecie!
— Ale ile sprzymierzeńców, tylu i wrogów. — Uśmiechnął się. — Dobra, zawiało jakimś tanim scenariuszem filmowym. Powiedzmy, że nie każdy w stu procentach popiera idee naszej uczelni.
— Idee? Ale przecież... to tylko nauka!
Jeszcze nic nie wiesz, Victorio", pomyślał.
— Zrozumiesz, jak poznasz kilka osób. Powiedzmy, że jesteś jedną z nielicznych, które dostały się tu poprzez ciężką pracę, a nie napchany forsą rodziców portfel. — Przerwał. Zerknął za siebie, by mieć pewność, że nikt ich nie podsłuchuje. Co prawda stała pewna grupka nowo przybyłych, ale na tyle daleko, że nie istniało ryzyko nakrycia. — Nie każde państwo cieszy się na myśl, że studiujący tu ludzie braki w ocenach bez problemu nadrabiają dolarami. I jest o tym całkiem głośno! Oficjalnie naszą ideą jest wykształcenie młodych, by mogli zmieniać świat na lepsze i podobne bzdety. Nieoficjalnie, chodzi o uzbieranie pieniędzy na... wyższy cel.
Jaki wyższy cel? Och, Max! Mówże, bo zaraz zwariuję!"
— Ale... a program?
— Oj, tak. — Posłał jej rozbrajający uśmiech. Odwzajemniła go. — Poziom nauczania jest bardzo wysoki. Zresztą, pomyśl. Im wyższy, tym gorsze oceny rozpieszczonych pupilów i tym większe zarobki. Jedno wielkie koło biznesu.
Pokiwała ze zrozumieniem głową. Rzeczywiście, to ma sens!
— Nic tu nie jest do końca... normalne. — Dodał, jednak na tyle cicho, że Victoria nie miała szans go usłyszeć. Poza tym, coś innego pochłonęło jej uwagę. Wielki Dziedziniec.
Ponownie tego dnia wstrzymała oddech. Podbiegła do bramy, puszczając dłoń Maxa i zostawiając go w tyle. Patrzył na plecy przyjaciółki, na podskakującą postać.
Wiatr delikatnie targał jego włosami. Zawiała koszula.
Chłód. Szelest liści.
Zimno. Lęk.
— Witaj w TNT University... — wyszeptał.
W milczeniu obserwował wirujące w powietrzu czarne, krucze pióro. Delikatnie przed nim wylądowało.
— Max, chodź!
Odwróciła się do niego, machając energicznie ręką.
Bez namysłu skierował się w jej stronę.
Nawet nie zauważył gdy piękne, gładkie pióro znalazło się pod podeszwą jego buta.